Apostoł Paweł ostrzegł nas, że ludzi żyjących w dniach ostatecznych cechować będzie "miłość do samych siebie", czyli "będą samolubni" [II Tym. 3:2].


Chrześcijanin a wysokie poczucie własnej wartości

Czy dzieci i dorośli naprawdę potrzebują większego poczucia własnej wartości? Czy niska samoocena rzeczywiście prowadzi do poważnych życiowych problemów? Czy rodzice powinni kłaść nacisk na podbudowywanie poczucia własnej wartości u swojego potomstwa? Czy Biblia zachęca chrześcijan do koncentrowania się na naszym "ego"?

Wielu ludzi wierzących ma już wyrobione zdanie na temat rzekomej roli, jaką odgrywa w naszym życiu poczucie własnej wartości. Ale co ma na ten temat do powiedzenia Słowo Boże? I co stwierdziły wyniki badań?

Geneza powstania "ruchu poczucia własnej wartości"

Ruch postulujący ważną rolę poczucia własnej wartości w ludzkim życiu wywodzi się z psychologii klinicznej - nauki, która powstała stosunkowo niedawno. Mowa tu konkretnie o pewnych teoriach na temat różnych osobowości, wypracowanych przez Williama Jamesa, Alfreda Adlera, Ericha Fromma, Abrahama Maslowa i Carla Rogersa. Zostały one następnie rozpowszechnione przez ich uczniów. Jednak rzeczywiste korzenie tego ruchu sięgają znacznie dalej w historię rozwoju ludzkości.

Nauka na temat poczucia własnej wartości tak naprawdę ma swoje początki już w trzecim rozdziale I Księgi Mojżeszowej. Kiedy Adam i Ewa zostali stworzeni, byli bardziej świadomi Boga, siebie nawzajem oraz tego, co ich otaczało, niż swojej własnej osoby. Jeśli już myśleli o sobie, miało to raczej marginalne znaczenie w stosunku do tego, jak ważny dla każdego z nich był Bóg czy ich "druga połowa". Adam zdał sobie sprawę, że Ewa była "kością z jego kości i ciałem z jego ciała", ale nie rozmyślał na swój temat w taki sam sposób, jak by to czynili jego potomkowie. Własne "ja" nie sprawiało człowiekowi żadnego problemu - aż do momentu, gdy popadł w grzech.

Spożycie owocu z "drzewa poznania dobra i zła" nie obdarzyło pierwszych ludzi Bożą mądrością. Wręcz przeciwnie: przyniosło poczucie winy, strach i oddzielenie od Boga. Dlatego też Adam i Ewa usłyszawszy, że nadchodzi Bóg, schowali się przed Nim w zaroślach. Ale On ich tam widział i zapytał Adama o powód ucieczki: "Kto ci powiedział, że jesteś nagi? Czy zjadłeś z drzewa, z którego zakazałem ci jeść?" [I Mojż. 3:11].

Grzeszne "ja"

Odpowiedź Adama i Ewy jest pierwszym przykładem typowego ludzkiego samo-usprawiedliwiania się. Najpierw Adam obwinił za swój grzech Ewę i Boga, po czym Ewa zrzuciła winę na węża. Owocem poznania dobra i zła był grzech oraz jego skutki, jakimi są obecnie m.in. egoizm, wysokie mniemanie o sobie, kładzenie nacisku na samoakceptację, samousprawiedliwianie się, poczucie własnej sprawiedliwości, przesadne poniżanie samego siebie, samorealizacja, użalanie się nad sobą i wszelkie inne formy egocentryzmu.

Obecny ruch, promujący nadmierne zainteresowanie własnym "ja", tak naprawdę wywodzi się z grzechu Adama i Ewy. Na przestrzeni wieków, rodzaj ludzki nadal "spożywał owoce z drzewa znajomości dobra i zła", którego gałęzie nabrały ogromnych rozmiarów, stając się źródłem upadłej ludzkiej mądrości. Skutkami tego wzrostu "poznania" są próżne filozofie humanistyczne i - rozwinięte szczególnie w ostatnich latach - "naukowe" metody oraz metafizyka współczesnej psychologii.

Niemal bez przerwy jesteśmy bombardowani zarówno w telewizji, radiu, jak i poprzez różne formy reklamy, nawoływaniem religijnych przywódców, abyśmy nareszcie "docenili samych siebie" i "nauczyli się kochać oraz akceptować własną osobę". Samozwańczy "guru", obiecują zaradzić wszystkim problemom w społeczeństwie poprzez aplikowanie obywatelom zwiększonych dawek poczucia własnej wartości, samoakceptacji i obdarzania miłością samego siebie. I niemal wszyscy powtarzają ten sam refren: "Po prostu musisz pokochać i zaakceptować siebie takim, jakim jesteś. Musisz "wybaczyć samemu sobie". "Musisz siebie zaakceptować. Jesteś cenny. Zasługujesz na miłość, jesteś wartościowy i musisz sam sobie wybaczyć to, co złe".

Chrześcijańska reakcja na świecką propagandę

Jako chrześcijanie, powinniśmy umieć zwalczać tego rodzaju myślenie, które gloryfikuje człowieka i stawia go w centrum wszechświata - ale jak to robić? Jak się zachowywać wobec tego wszechobecnego trendu, postępując zgodnie z przykazaniem naszego Pana, iż mamy "być w świecie, lecz nie z tego świata"? Czy człowiek wierzący może i powinien dostosować się do panującego ogólnie filozoficzno-psychologicznego sposobu myślenia, czy też należy się od niego zdystansować i żyć inaczej, jak to przykazał nam Bóg w swoim Słowie?

Jezus powiedział:

"Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię moje lekkie" [Mat. 11:28-30].

Jest to zachęta, by człowiek porzucił własny sposób życia i oddał się pokornie Bogu jako Jego sługa - nacisk kładzie się tutaj na "nałożenie jarzma". Mowa tu o żywej więzi, dzięki której ciągle się czegoś uczymy. Jezus opisywał powołanie swoich uczniów na wiele sposobów, ale za każdym razem miał na myśli tę samą zasadę i cel:

"Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój i niech idzie za mną. Bo kto by chciał życie swoje zachować, utraci je, a kto by utracił życie swoje dla mnie, odnajdzie je" (Mat. 16:24-25).

W Biblii nie ma przykazania, aby kochać samego siebie

Jezus nie nakazał nam kochać samych siebie, ale miłować Boga i bliźniego. Biblia przedstawia zupełnie inną podstawę miłości niż ta, którą głosi humanistyczna psychologia. Zamiast promować miłość własną jako źródło miłości do innych, Pismo Święte mówi, że to Boża miłość jest prawdziwą przyczyną zdolności kochania bliźniego. Ludzka miłość jest zmieszana z egoizmem i w rezultacie ma na celu własne szczęście. Natomiast miłość Boża jest bezwarunkowa i obdarza ludzi bezinteresownie. Dlatego też, gdy Jezus nawołuje swoich uczniów do zaparcia się samych siebie i nałożenia Jego jarzma oraz niesienia krzyża, ma na myśli taką właśnie bezinteresowną miłość, troszczącą się o innych, a nie dbającą tylko o własne samopoczucie. Zanim owa humanistyczna psychologia na dobre nie zadomowiła się w Kościele, chrześcijanie zwykle traktowali tego rodzaju egocentryczną postawę jako grzech.

Chociaż Biblia nic nie mówi o samoakceptacji czy samorealizacji jako zaletach pomocnych w życiu i celach samych w sobie, sporo ludzi wierzących w dzisiejszych czasach dało się oszukać psychologii promującej podobne hasła. Zamiast odeprzeć ów świecki sposób myślenia, ulegają mu. I nie tylko nie zwalczają tego trendu, lecz nawet sami go rozpowszechniają poprzez nauczanie innych na temat ważności poczucia własnej wartości i akceptacji, tudzież kochania samego siebie. Trudno zauważyć różnicę pomiędzy ludźmi wierzącymi a świeckimi, jeśli chodzi o tę sferę życia, która dotyczy koncentrowania się na samych sobie - tyle tylko, że chrześcijanie dodają jeszcze Boga jako główne źródło poczucia własnej wartości, samoakceptacji i miłości własnej.

Dzięki wielu sloganom, ciągle powtarzanym hasłom i przekręconym wersetom z Biblii, pewna grupa chrześcijan ustanowiła swoją specyficzną odmianę współczesnej psychologii. Dlatego też wszelka krytyka "ruchu poczucia własnej wartości" jest traktowana przez jego zwolenników jako zamach na szczęście i dobre samopoczucie człowieka. Co więcej, jest uważana za społecznie niebezpieczną - wszak poczucie własnej wartości stanowi lekarstwo na wszelkie zło! Dlatego, jeśli w kościele znajdzie się ktoś, kto nie "kupił" tej idei i nie chce jej promować, jest oskarżany o głoszenie tzw. "robaczej teologii" ("jestem tylko prochem i nic nie znaczę").

Psychologia i wywodzący się z niej "ruch poczucia własnej wartości" jest z pewnością jedną z tych nauk, które są wspólne dla świata i Kościoła. Oczywiście nie wszyscy chrześcijanie zgadzają się z każdym szczegółem promowanym przez świecką psychologię i jej niektórymi praktykami, jednakże wielu z nich przyjęło jej założenia i połączyło z nią siły w walce z [ich zdaniem] największym wrogiem człowieka, jakim rzekomo jest "niska samoocena". Ale nawet świeckie badania i metody nie są w stanie usprawiedliwić aż tak wielkiego nacisku na rolę, jaką odgrywa w życiu człowieka poczucie własnej wartości.

Badania nie potwierdzają zależności pomiędzy wzrostem poczucia własnej wartości a spadkiem przestępczości

Kilka lat temu władze Kalifornii zatwierdziły ustawę, w wyniku której powstała tzw. "Kalifornijska grupa państwowa do spraw promowania poczucia własnej wartości i odpowiedzialności osobistej oraz społecznej". Otrzymała ona środki finansowe w wysokości 245 tysięcy dolarów rocznie na okres 3 lat, czyli łączne koszty tego przedsięwzięcia wyniosły 735 tysięcy dolarów. Dwa główne cele badawcze tej grupy wynikały z czystej spekulacji nie potwierdzonej faktami.

Nikt nigdy nie zdołał udowodnić, że poczucie własnej wartości pozytywnie wpływa na odpowiedzialność społeczną i osobistą obywateli. Nikt też nie potwierdził, że ludzie wykazujący się moralnością społeczną mają równocześnie wysokie poczucie własnej wartości. Łatwiej jest udowodnić tezę przeciwną: że zależność pomiędzy wysokim mniemaniem o sobie a poziomem odpowiedzialności społecznej i osobistej jest odwrotnie proporcjonalna.

Oto podstawowe założenia grupy badawczej:

"Postaramy się stwierdzić, czy zależność pomiędzy wzrostem poczucia własnej wartości a wzrostem odpowiedzialności osobistej i społecznej obywateli stanowi klucz do rozwiązania głębokich ludzkich problemów; dzięki umożliwieniu ludziom zdrowego rozwoju mamy nadzieję zapobiec poważnym konfliktom społecznym i udostępnić każdemu Kalifornijczykowi najnowsze odkrycia naukowe oraz metody służące budowaniu poczucia własnej wartości, w tym również odpowiedzialności osobistej i społecznej. [1].

Grupa badawcza uważa, że wysokie mniemanie o sobie i wzrastanie w poczuciu własnej wartości "w dramatyczny sposób zredukuje epidemiczne wręcz problemy społeczne, z jakimi się obecnie borykamy" [2]. .

Czy istnieje jakaś zależność pomiędzy wysoką lub niską samooceną a stopniem odpowiedzialności społecznej obywateli?

Aby to sprawdzić, zatrudniono ośmiu profesorów z Uniwersytetu Kalifornijskiego, których zadaniem było zbadanie zależności pomiędzy brakiem poczucia własnej wartości, a konkretnymi problemami społecznymi, jakimi są:

1. Przestępczość, gwałty i recydywa
2. Alkoholizm i narkomania
3. Notoryczne życie na zasiłku państwowym
4. Ciąża u nastolatek
5. Maltretowanie dzieci i współmałżonka
6. Niezdatność do nauki w szkole

Siedmiu profesorów ustaliło zależność powyższych zjawisk społecznych od stanu poczucia własnej wartości badanych, a ósmy podsumował wyniki. Zostały one opublikowane w książce zatytułowanej "Społeczna rola poczucia własnej wartości u jednostki". ("The Social Importance of Self-Esteem") [3].

Czy zależność pomiędzy problemami społecznymi a brakiem poczucia własnej wartości człowieka została nareszcie ustalona?

David L. Kirk, publicysta pisujący dla San Francisco Examiner [4]. zrecenzował tę pracę następująco:

"Ta (...) naukowa księga pt. "Społeczna rola poczucia własnej wartości u jednostki" ("The Social Importance of Self-Esteem") napisana przez pseudo-naukowców w sposób drętwy i nudny, podsumowuje wszystkie wyniki badań na ten temat. Zaoszczędźcie sobie 40 dolarów, które musielibyście wydać na tę książkę i sprawdźcie tylko sam wniosek na końcu. Nie ma tu żadnego konkretnego dowodu na to, że brak poczucia własnej wartości jest powodem większości problemów, z jakimi boryka się nasze społeczeństwo".

Zatem, mimo że próbowano powiązać te dwie sprawy ze sobą, nie udało się znaleźć bezpośredniego, pozytywnego wpływu jednego na drugie. (Jednakże warto dodać, iż ostatnie badania wykazują wyraźną zależność pomiędzy brutalnym zachowaniem, a wysoką samooceną przestępcy). Tak czy inaczej, społeczeństwu trudno jest przestać wierzyć w rolę, jaką odgrywa w życiu człowieka poczucie własnej wartości, skoro w szkołach nadal uważa się je za podstawę wychowania, ustawicznie podbudowując "ego" uczniów [ma to szczególnie miejsce w USA i Europie Zachodniej - przyp. tłum.].

O ile popularność tej teorii w świecie nie jest niczym dziwnym, o tyle niepokój wzbudza fakt, że chrześcijanie wciąż w nią wierzą i niestrudzenie ją propagują. Świecki ruch promocji poczucia własnej wartości jest dla nich sojusznikiem, a nie jawnym wrogiem atakującym naukę Biblii, która wyraźnie określa granice między prawdą a fałszem. Mamy tutaj do czynienia z subtelną taktyką wprowadzania do Kościoła nauk i sposobu myślenia zaprzeczających Bożemu Słowu.

Jest to w istocie walka nie z krwią i ciałem, lecz z mocami ciemności, nadziemskimi władzami, zwierzchnościami i złymi duchami w okręgach niebieskich, o czym wspomina apostoł Paweł w Liście do Efezjan. Przykro to stwierdzić, ale wielu chrześcijan nie ma świadomości niebezpieczeństwa i daje się zwieść poprzez tę fałszywą ewangelię głoszącą miłość do samego siebie.

Miłość według modelu biblijnego

Jezus powołał swoich uczniów do relacji z Bogiem i ludźmi. Nasze spełnienie i radość mają być odnalezione w Nim, a nie w nas samych. Źródłem tej miłości jest fakt, że to Bóg pierwszy nas umiłował. Dlatego nasza zdolność kochania innych nie wywodzi się z miłości własnej, czy też z poczucia własnej wartości, nie ma również na celu podbudowania naszego "ego". Biblia kładzie nacisk na więź duchową, owoc godny upamiętania i gotowość na odrzucenie przez świat. Wierzący człowiek identyfikuje się ze Zbawicielem do tego stopnia, że gotów jest dla Niego cierpieć, a nawet pójść z Nim na krzyż. Jeśli ktoś chciałby udowodnić, że teoria promująca poczucie własnej wartości jest biblijna i zgodna z ortodoksyjną nauką Kościoła, musiałby się bardzo napracować przekręcając Słowo, naginając jego interpretację do własnych tez, a wszelkie logiczne konkluzje zastąpić własnymi - humanistycznymi.

Miłość według modelu biblijnego jest ukierunkowana na zewnątrz, a nie do wewnątrz. Mowa tu o postawie serca wyrażającej się czynem. I chociaż może ona zawierać pewne sentymenty oraz gorące uczucia, to jej podstawą ma być wola człowieka, by czynić dobrze bliźniemu i w ten sposób oddawać chwałę Bogu. Kiedy Jezus powiedział: "Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca swego i z całej duszy swojej i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej" [Mar. 12:30], chodziło Mu o to, że cała nasza istota ma się koncentrować na oddaniu i miłości do Stwórcy, w wyniku czego nasze życie będzie podobać się Bogu. Miłość do Boga wypływa z wdzięcznego serca, które pragnie czynić to, co On nam przykazał według objawienia zawartego w Jego Słowie. Nie jest to rodzaj wymuszonego posłuszeństwa, lecz szczere pragnienie wykonywania Jego woli i uznanie Boga za kogoś, kto ustalił pewne normy i uczy nas, co jest dobre, a co złe.

Drugie przykazanie wynika z pierwszego: "Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego" [Mar. 12:31]. Apostoł Jan pisze więcej na ten temat - m.in. określając kolejność, jaka ma miejsce w okazywaniu miłości według modelu biblijnego. W przeciwieństwie do nauczycieli "ruchu poczucia własnej wartości" (którzy twierdzą, iż ludzie nie potrafią kochać Boga i innych jeśli nie nauczą się najpierw kochać samych siebie) Jan stwierdza, że miłość ma swoje źródło w Bogu, a następnie zostaje przekazana bliźnim.

"Miłujmy więc, gdyż On nas przedtem umiłował. Jeśli kto mówi: Miłuję Boga, a nienawidzi brata swego, kłamcą jest; albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. A to przykazanie mamy od Niego, aby ten, kto miłuje Boga, miłował brata swego" [I Jana 4:19-21].

To Bóg pierwszy obdarzył ludzi miłością, co z kolei uzdolniło nas do miłowania Jego, a następnie pozwoliło nam kochać innych ludzi.

Od pierwszego momentu życia Adama, przeznaczeniem człowieka była nierozerwalna więź z Bogiem - nie miał się on stać autonomiczną jednostką skoncentrowaną na sobie. Cała treść Biblii opiera się na tym założeniu - po tym, jak Jezus odpowiedział uczonemu w Piśmie, iż największym przykazaniem jest kochać Boga, a drugim kochać bliźniego swego, rzekł również: "Na tych dwóch przykazaniach opiera się cały zakon i prorocy" [Mat. 22:40].

Jezus przyszedł, aby nas zbawić właśnie od nas samych i odnowić tę miłosną więź, dla której zostaliśmy stworzeni. Na przestrzeni historii napisano wiele książek o miłości do Boga i bliźniego. Dzisiaj jednak na rynku chrześcijańskim znajdujemy coraz więcej pozycji mówiących nam, jak mamy nauczyć się kochać samych siebie, wzrastać w poczuciu własnej wartości i samoakceptacji bez względu na wszelkie przeciwności oraz podbudowywać własne "ja".

Przypisy:
1. "California Task Force to Promote Self-Esteem and Personal and Social Responsibility". 1987 Annual Report to the Governor and the Legislature, str. V
2. Andrew M. Mecca, "Chairman's Report" Esteem, Vol. 2, Nr 1, luty 1988, str. 1
3 Andrew M. Mecca, Neil J. Smelser, i John Vasconcellos, wyd. The Social Importance of Self-Esteem. Berkeley: University of California Press, 1989.
4 David L. Kirk, "Lack of Self Esteem is Not the Root of All Ills." Santa Barbara News-Press, 15 styczeń 1990.


Jednym z pionierów wprowadzania do Kościoła nauki o poczuciu własnej wartości [self-esteem] jest Robert Schuller - pastor kalifornijskiego zboru Crystal Cathedral ["Kryształowa katedra"] i gospodarz programu telewizyjnego "Hour of Power" ["Godzina mocy"] o wielomilionowej oglądalności. Zasiada w honorowej radzie programowej periodyku "Church Growth" wydawanego przez Davida Yonggi Cho. Jego wypowiedzi można uznać za reprezentatywne dla całego ruchu promującego w Kościele wysokie poczucie własnej wartości.

Jego okultystyczne nauki o pozytywnym myśleniu oraz teorie zakładające konieczność wysokiego mniemania o sobie przeniknęły już głęboko do świadomości chrześcijan. Jak głęboko? Przekonajcie się sami, czytając poniższe jego wypowiedzi oraz wywiad radiowy. Czytając zastanówcie się, czy Wam to czegoś nie przypomina... .


Ewangelia głoszona przez Roberta Shullera polega na zastąpieniu negatywnych myśli na swój temat myślami pozytywnymi. Wg Shullera, definicja grzechu to "brak poczucia własnej wartości".

"Co nazywam grzechem? Odpowiedź: jakikolwiek stan lub czyn człowieka, który ograbia Boga z należnej mu chwały poprzez odebranie jednemu z Jego dzieci ich prawa do boskiej godności. Mógłbym też zaoferować inną odpowiedź uzupełniającą tę poprzednią: grzech to głęboki brak zaufania oddzielający mnie od Boga i sprawiający, że czuję się niegodny i nic nie wart. Jest jeszcze inna odpowiedź: grzech to każdy czyn, który ograbia mnie lub inną istotę ludzką z jej poczucia własnej wartości" (Self-Esteem: The New Reformation, str. 14).

W liście zaadresowanym do czasopisma Christianity Today z dn. 05.10.1984 r. Shuller napisał: "Moim zdaniem największą szkodą wyrządzoną w imieniu Chrystusa i pod szyldem wiary chrześcijańskiej, jaka stała się udziałem ludzkiej psychiki i osobowości - a przez to przeciwdziałającą skutecznej ewangelizacji - są prymitywne, okrutne i niechrześcijańskie próby pokazania ludziom ich grzesznego i beznadziejnego stanu" [por. Rzymian 1,18-3,20 - przypis redakcji].

W odpowiedzi na pytanie Paula Croucha w jego chrześcijańskim programie telewizyjnym nadanym w Trinity Broadcasting Network dn. 08.12.1987, który zacytował krytykę jednego z widzów, zarzucającego Robertowi Schulerowi brak nauczania o potrzebie pokuty, ten odparł: "Nauczam na temat pokuty w sposób tak pozytywny, że większość ludzi nie jest w stanie tego zauważyć" [por. Ezechiel 18,30-32. Jeśli ludzie nie zauważają nauki o pokucie, to jak mają pokutować?]

Oto kilka innych wypowiedzi [ustnych i pisanych] Roberta Schullera:

"Jezus miał ego. Sam powiedział: "Jeśli Ja będę wywyższony, pociągnę wszystkich do siebie" [12.08.1980 w programie TV Phil Donahue Show].

"Wierzę w pozytywne myślenie. Jest to niemal tak ważne jak zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa". [Michael Nason i Donna Nason, "Robert Schuller: The Inside Story", 1983, str. 152].

"I czuję teraz jak moje poczucie wartości wzrasta we mnie i wokół mnie. 'Rzeki wody żywej będą wypływać z wnętrza każdego, kto we mnie wierzy' (Jana 7:38). Będę się czuł naprawdę dobrze" ["Self-Esteem: The New Reformation", str. 80].

"(...) Tym, co różni mnie od fundamentalnych chrześcijan, jest fakt, że oni próbują wszystkich nawrócić tak, aby wierzyli jak oni (...). Wiemy, że religie świata mają pewne cechy wspólne. Staramy się więc skoncentrować na tych podobieństwach, zamiast obrażać ludzi, którzy mają odmienny punkt widzenia (...)" (23.03.1989, czasopismo USA Today).

"Już czas, aby protestanci zwrócili się do Pasterza (papieża) i zapytali: 'Co mamy zrobić, aby wrócić do domu?" (15.11.1987, Calvary Contender Off-site link).

Wywiad radiowy z Robertem Schullerem przeprowadzony w listopadzie 1992 roku

PYTANIE: Czy zwróciłby się pan do swego zgromadzenia jako do grupy grzeszników?
SCHULLER: Nie, nie sądzę, żeby to było konieczne. Nie chcę przecież jeszcze bardziej ich zniechęcić! Mówię ludziom, jak wielkie są ich grzechy i zmartwienia. Jak to robię? Nie czynię tego zza kazalnicy, głosząc im, jakimi są grzesznikami (...). Mój sposób to zadawanie pytań: Czy jesteś szczęśliwy? Czy masz jakieś problemy - a jeśli tak, to jakie? Wtedy widzą, że się o nich troszczę (...). Sposób, w jaki głoszę o grzechu, polega na zwracaniu uwagi na to, co on czyni w ich życiu tu i teraz oraz jak bardzo potrzebują Bożej łaski! (...). Wierzę w niebo. Wierzę w piekło. Ale nie wiem, co tam jest. Nie traktuję tego dosłownie, że jest tam ogień, który nigdy nie zgaśnie.
PYTANIE: Jak to możliwe, że krzyż "uświęcił nasz egocentryzm" - jak się pan wyraził - i "dodaje nam dumy", skoro w Biblii wyraźnie jest napisane: "Nienawidzę buty i pychy" [Przyp. Sal. 8:13]; "Pycha chodzi przed upadkiem, a wyniosłość ducha przed ruiną" [Przyp. Sal. 16:18]; "Nie bądźcie wyniośli" [Rzym. 12:16]; "Miłość się nie nadyma" [I Kor. 13:4]. Apostoł Paweł wręcz ostrzegł Tymoteusza, że w dniach ostatecznych ludzie będą "samolubni" [II Tym. 3:2]. Dlaczego mamy ich teraz zachęcać, by stali się egocentrykami, skoro Paweł napisał już wcześniej, iż będzie to jeden z grzechów ludzi żyjących w dniach ostatecznych?"
SCHULLER: Mam nadzieję, że tak nie nauczasz, ponieważ mógłbyś spowodować tym wiele szkód ogromnej liczbie wspaniałych osób (...). Jeśli już głosisz kazanie oparte na tym tekście, to mam nadzieję, że twoja interpretacja przypomina moją - w przeciwnym wypadku tylko ich odstraszysz i osiągniesz jedynie to, że się na ciebie obrażą, wyrzucą Biblię, wyłączą radio lub zmienią kanał, żeby sobie zamiast tego posłuchać muzyki rockowej lub Madonny. To, że podobny tekst znajduje się w Biblii nie oznacza, że mamy go głosić (...). Naprawdę, trudno mówić kazania oparte na podobnych wersetach i nie sprawiać wrażenia kogoś, komu po prostu brak pokory."


Tekst oryginalny ukazał się na stronie www.inplainsite.org i niestety, nie udało nam się ustalić autora.

Przetłumaczyła Ewa S. Moen.