OD ŚMIERCI DO ŻYCIA

W czasie I Wojny Światowej, a więc w latach 1914-1918, kiedy wokoło grzmiały działa, znalazłem autentyczną radość oraz prawdziwy, głęboki, wieczny pokój. Rozkoszuję się tym już od przeszło sześćdziesięciu lat, a stan ten pogłębia się i rozwija z dnia na dzień. Jak znalazłem to bogactwo, kto mi je dał, gdzie jest źródło mojego szczęścia?

Byłem najmłodszym dzieckiem w dobrej rzymsko-katolickiej rodzinie. Chociaż - tak jak moja matka - byłem bardzo pobożny i przestrzegałem wszystkich zaleceń Kościoła, to jednak odczuwałem coraz bardziej, że czegoś mi brakuje. Brakowało mi prawdy, rzeczywistej prawdy. Moja dusza pragnęła Boga, żywego Boga. Byłem przekonany, że tylko w moim

Kościele znajdę to, czego szukałem. Dlatego też z podwójnym zapałem zacząłem przestrzegać przykazań kościelnych. Nauczyłem się na pamięć wielu długich modlitw, które potem wielokrotnie odmawiałem. Często też przystępowałem do spowiedzi, mimo to ciągle przybywało grzechów. Sporadycznie tylko nie uczestniczyłem w mszach. Codziennie dwa razy byłem na nabożeństwie - rano i wieczorem na różańcowym. Jednak wszystkie moje usiłowania, mój zapał i moje poświęcenie nie były w stanie zaspokoić pragnienia mojej duszy. Teraz wiem, że to uczynić mógł tylko żywy Bóg. Częstokroć także ukrywałem się w pobliżu kropielnicy, aby wtedy, gdy nikt na mnie nie patrzył, wielkimi haustami pić święconą wodę. Jak wiadomo, inne jest jej przeznaczenie, ale w moim dziecięcym odczuciu istniało przekonanie, że może w ten sposób zaspokoję moje wewnętrzne potrzeby. Oczywiście, w ten sposób nie zadośćuczyniłem pragnieniom mojej duszy. Moje wnętrze nie zostało zmienione aż do chwili, kiedy rzeczywiście mogłem napić się żywej wody, o której mówi Jezus: "Ale kto napije się wody, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku żywotowi wiecznemu" [Jan 4:14].

Bogu niech będą dzięki, że od przeszło sześćdziesięciu lat piję tę wodę, która staje się w moim wnętrzu źródłem trwałego, wiecznego pokoju i prawdziwej, niebiańskiej radości. Przeciwnik naszej duszy ciągle usiłuje dawać ludziom swoją nędzną namiastkę, aby ich w ten sposób obrabować ze zbawienia w Jezusie Chrystusie. Jak łatwo człowiek pozwala zwieść się przez ziemskie rzeczy, które nigdy nie są w stanie zaspokoić pragnienia duszy. Pomimo religijnej aktywności, moja dusza nadal tęskniła do Boga. Często wspinałem się na szczyty wysokich gór, aby tam szukać Boga. Będąc na szczycie rozkoszowałem się górskim powietrzem, podziwiałem wspaniałe dzieła Boże, których nie ma z czym równać. Zachwycałem się wschodami słońca, widziałem góry nocą, ale nie mogłem znaleźć tego, czego szukałem, a szukałem zbawienia.

Znacznie później, gdy znalazłem się na wzgórzu Golgoty, u stóp krzyża mego Zbawiciela, zostało zaspokojone to moje ciche pragnienie. Chociaż z ogromnym samozaparciem usiłowałem ujść przed grzechem, mimo iż często się spowiadałem, uczestniczyłem w pielgrzymkach, procesjach, jednak widziałem, że moc grzechu była większa od moich sił i przykazań kościelnych. Mój stan charakteryzowało Słowo: "Wiem tedy, że nie mieszka we mnie, to jest w ciele moim, dobro; mam bowiem zawsze dobrą wolę, ale wykonania tego, co dobre, brak" [Rzym. 7:18]. Jakże często prowadziłem bezowocną walkę z grzechem. Nienawidziłem go, wielokrotnie mówiłem: "Nędzny ja człowiek! Któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?" [Rzym. 7:24].

Poszukiwania te trwały do wybuchu I wojny światowej, a więc do roku 1914. Znalazłem się w wojsku i zostałem przydzielony do korpusu artylerii. Pijaństwo i szyderstwa były tam na porządku dziennym. Taka postawą młodych mężczyzn doprowadziła ich później do wielu ciężkich wybryków. Większość moich kompanów była katolikami, część protestantami, których zwaliśmy heretykami. Nie byli oni w niczym lepsi, poddali się bowiem wpływom grzechu. Niestety, nie mogę przypomnieć sobie ani jednego żołnierza, który mówił, że jest chrześcijaninem, a jednocześnie prowadził właściwe życie. Tych mężczyzn określało Słowo: "Jak napisano: Nie ma ani jednego, sprawiedliwego, nie masz, kto by rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego. Grobem otwartym jest ich gardło, językami swoimi knują zdradę, jad żmij pod ich wargami" [Rzym. 3:10-13]. Wraz z innymi ludźmi znienawidziłem religie i ich przywódców. Doszedłem do wniosku, że wszystkie religie to nic innego jak tylko obłuda, zakłamanie, oszustwo. Finałem owego stanu była niewiara w istnie Od czasu do czasu musieliśmy uczestniczyć w nabożeństwach dla żołnierzy, z których staraliśmy się uciekać. W końcu dołączyłem do bezdennej studni tego świata i jego uciech, tam chciałem zaspokoić pragnienia mojej duszy. Muszę powiedzieć, że i to w końcu mi zbrzydło. Do Kościoła protestanckiego nie chciałem się przyłączyć. Byłem przekonany, że jeśli mój, najbardziej błogosławiony Kościół nie może mi pomóc, to tym bardziej inne wyznania są bez szans. W moim mniemaniu szerzyły one błędne nauki, należały po prostu do heretyków. Chciałem mieć Boga, Boga albo nikogo. Nudziły mnie nabożeństwa i zewnętrzne ceremonie. Miałem swoje zdanie o religiach, nie chciałem więc być okłamywany, aby w końcu swego życia stanąć pusty przed Bogiem, bo mimo wszystko trudno mi byto w pełni odrzucić istnienie Stworzyciela. Bóg mówi, że człowiek, który Go szuka, na pewno znajdzie. Bóg znał drogę, po której miał mnie prowadzić do wody życia. On, który swego jednorodzonego Syna wysłał na śmierć, aby szukać i ratować zgubionych, poprowadził mnie nieoczekiwaną drogą, aby w końcu mi się objawić.

Po dwóch latach służby w artylerii nadarzyła mi się okazja otrzymania trzymiesięcznego urlopu. Okres ten spędziłem w Niemczech, w tym czasie dużo pracowałem i zarobiłem sporo pieniędzy. Niestety, musiałem wrócić do Szwajcarii, ponieważ nie przedłużono mi urlopu. Przed samym wyjazdem zostałem nieoczekiwanie aresztowany za rzekome szpiegostwo. Miałem czyste sumienie, byłem więc przekonany, że wkrótce zostanę zwolniony. Zamiast tego, włóczono mnie z jednego więzienia do drugiego. W końcu zostałem zamknięty w starych kazamatach. Wtedy straciłem nadzieję, że odzyskam wolność. Nie muszę dodawać, iż byłem całkowicie załamany. Jedzenie było kiepskie, gdyż w tym czasie głodował cały naród. Moja nadzieja wyjścia na wolność gasła coraz bardziej.

 

GŁOS BOGA

Pewnego dnia, gdy załamany przebywałem w celi, usłyszałem nagle donośny, wyraźny głos: "Wszystkie twoje włosy są policzone". Natychmiast odwróciłem się, chciałem bowiem dowiedzieć się, kto do mnie mówi. Jednak nikogo nie było, a byłem świadomy, że głos nie pochodzi z zewnątrz. Nie znałem Biblii, nie mogłem więc wiedzieć, że usłyszane słowa pochodzą od Boga [Mat. 10:30; Łuk. 12:7]. W moich uszach brzmiał ciągle ten głos, nie potrafiłem się go pozbyć. Dziwiłem się, nie wiedziałem co to wszystko ma znaczyć. Następnego jednak dnia zostałem poinformowany, że prawie już zapadła decyzja o moim rozstrzelaniu. Byłem przekonany, że rozwiązałem zagadkę związaną z tym dziwnym głosem. Mógł to być tylko głos anioła śmierci, o którym w kościele tak dużo słyszałem. Tak więc moje dni i godziny były policzone. Opanował mnie lęk przed śmiercią. Kiedy stróż otwierał więzienne drzwi, każdorazowo trwożyłem się, ponieważ sądziłem, że właśnie teraz wyprowadzą mnie na egzekucję. W takim napięciu przebywałem wiele dni i tygodni. Jednak słowa, o których już wspominałem, ciągle brzmiały w moim wnętrzu. Nie mogłem tego głosu zapomnieć, władał mną i w dzień, i w nocy. Miałem dużo czasu na rozmyślania, Siedziałem sam w mrocznej, zimnej celi, byłem ponadto dręczony głodem. I właśnie wtedy obudziła się we mnie myśl, czy raczej pytanie: a może rzeczywiście jest Bóg? Czy Bóg jest Osobą, czy słyszy wołanie człowieka, czy z nim rozmawia? W moim rozgorączkowanym umyśle pojawiało się mnóstwo pytań. Przypomniałem sobie, jak kiedyś mówiono mi, że Bóg przemawiał do ludzi. Jeżeli to było możliwe, to niewątpliwie jest On cudowny, skoro tak troszczy się o swoje stworzenia, że sam nawet liczy ich włosy. Musi więc dobrze mnie znać, wie o mnie więcej niż ja sam, bo ja nie wiem, ile włosów jest na mojej głowie. Pojawiały się takie proste myśli, a finałem było przekonanie, że Bóg musi wiedzieć, że zostałem niesprawiedliwie uwięziony.

 

ŚWIATŁOŚĆ W CELI

W końcu coraz bardziej dochodziłem do przekonania, że przemówił do mnie sam Bóg. Zacząłem szukać Go w żarliwej modlitwie. Owładnęła mną nadzieja, że będzie mi się dalej objawiał i uwolni od przedwczesnej śmierci. Nie wiedząc, że można z Bogiem bezpośrednio rozmawiać, powtarzałem wszystkie modlitwy, które jeszcze pamiętałem, a szczególnie różaniec. Klęczałem od wczesnego rana aż do późnego wieczora. Tak minęły dwa dni i nic nadzwyczajnego się nie stało. Trzeciego dnia, kiedy się modliłem, moja mroczna cela napełniła się cudownym, jasnym, ponadnaturalnym światłem. Byłem świadomy, że jest to światłość żywego, świętego Boga, przed którego obliczem upadłem na twarz. W tym przenikającym świetle Boga zobaczyłem nagle wszystkie moje grzechy. Stanęły mi one wyraźnie przed oczami. Muszę cofnąć się do wczesnego dzieciństwa. Mój młodszy kolega zgubił wtedy drobną monetę. Wiedziałem, gdzie ona leżała, a mimo to nie wskazałem mu miejsca. Później wziąłem tę monetę i kupiłem za nią słodycze. Znowu zobaczyłem to zdarzenie. Wynika z tego, że Bóg nie przeoczy niczego, nawet grzechów naszej młodości. Także grzechy, z których wyspowiadałem się przed kapłanem, pojawiły się w tym momencie. Miałem o nich powiedzieć Bogu, gdyż tylko On przebacza grzechy. Oczywiście, gdy zgrzeszymy wobec bliźniego, mamy go prosić o przebaczenie. Byłem przerażony tym przeżyciem, poczułem się nagi, bez jakiegokolwiek usprawiedliwienia przed trzykrotnie świętym Bogiem. Miałem pewność, że nadaję się tylko do piekła. Tak, jak kiedyś Adam i Ewa, którzy usiłowali swoją nagość zakryć liśćmi, próbowałem przykryć się moimi dobrymi uczynkami. Mówiłem Bogu o codziennym, dwukrotnym chodzeniu do kościoła, nazbieranych stu latach odpustu i pobożnych modlitwach do Matki Bożej, dzięki którym nie będę musiał zbyt długo cierpieć w czyśćcu.

Przywołałem wszystkie moje dobre uczynki, bo w ten sposób starałem się usprawiedliwić przed Bogiem. Miałem nadzieję, że dzięki temu znajdę łaskę u Boga. Bóg jednak pokazał mi to wszystko w swoim świętym świetle jako "brudną szatę". Wszystkie moje dobre uczynki faktycznie były pokryte wstrętną dumą i pychą. Chociaż nie znałem Słowa: "(...) a wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona (...)" [Iz. 64:6], to jednak już wtedy byłem przekonany o jego prawdziwości. Byłem pewny, że z własnej woli nie mogę spełnić jakichkolwiek uczynków, które miałyby wartość przed obliczem Boga. Poczutem się całkowicie zgubiony. Miałem wrażenie, że grzech jak ogromna góra leży na moich plecach i pcha mnie do piekła. Wiedziałem, że nigdy Boga nie zobaczę, że jestem skazany na wieczne potępienie, mimo swej wcześniejszej pobożności. W dali słychać było huk dział usiłujących przeniknąć grube, więzienne mury. Był on symbolem oskarżycielskiej mowy Boga skierowanej do grzesznej ludzkości. Z mojej głębokiej, grzesznej natury wyrywał się krzyk, prośba o przebaczenie grze- chów. Mimo że cela była zimna, cały byłem obolały potem z powodu strachu, byłem mokry jak po kąpieli. Czy w takich okolicznościach mam być rozstrzelany? Jeżeli tak, to wtedy będę zgubiony na wieki. Nie będzie mi dane nigdy ujrzeć prawdziwego światła życia.

 

OBJAWIENIE SIĘ UKRZYŻOWANEGO

Pomimo mojej nędzy, dane mi było przeżyć i uświadomić sobie, że Bóg nie pragnie śmierci żadnego grzesznika, lecz chce, by "bezbożny odwrócił się od swojej drogi, a żył" [Ez. 33:11]. Kiedy moje oczy były jeszcze pełne łez pokuty, nagle zobaczyłem w kącie celi naturalnej wielkości żywy obraz ukrzyżowanego Zbawiciela. Nie był to martwy obraz, z którym kiedyś spotykałem się jako katolik. Całkiem wyraźnie widziałem, jak płynęła krew z licznych ran Pana. Widziałem krople krwi na jego obliczu, które było ogarnięte ogromnym cierpieniem. Widziałem ponadto górę ludzkich grzechów, która stała się widoczna w cierpieniu udręczonej ofiary. Wydawało mi się, że gniew Boży z powodu ludzkich nieprawości skupił się na Tym, który wisiał na krzyżu. Byłem w pełni zaabsorbowany tym nadprzyrodzonym przeżyciem. Cała moja istota w tym przeżyciu się zanurzyła. Im dłużej obserwowałem, tym głębiej ten obraz przenikał moją osobowość. Nie mogłem z siebie wydobyć ani jednego słowa, ale otwarło się moje serce, które zaczęło z miłością mocno bić do Boga.

Po chwili zorientowałem się, że gasł, zanikał wspomniany obraz. Zanim to się w pełni stało, moja uwaga skupiła się na Boskiej krwi, która płynęła z wielu ran - z rąk, z nóg, z boku. Była to drogocenna krew Jezusa, która więcej przemawiała - jak powiada Pismo - niż krew Abla albo innej jakiejkolwiek ofiary. Słyszałem wyraźny głos w moim sercu i zrozumiałem, że za mnie poniósł śmierć na krzyżu Baranek Boży. Kara, którą miałem ponieść, spadła na Sprawiedliwego. On bowiem z powodu moich nikczemności został zraniony, On złożył ofiarę za moje grzechy. Karę poniósł Jezus, abym mógł mieć pokój. Nim wspomniany już obraz całkowicie zanikł, poczułem jak spadał ze mnie ciężar moich grzechów. Wówczas stałem się świadom, że pojednałem się z Bogiem. Zostałem oczyszczony z wszystkich grzechów, zostały one omyte krwią Jezusa. Nie znałem wtedy Słowa: "Jeśli zaś chodzimy w światłości, jak On sam jest w światłości, społeczność mamy z sobą i krew Jezusa Chrystusa, Syna Jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu" [I Jana 1:7]. Jednak dane mi było to przeżyć. Czułem się oczyszczony z wszystkich grzechów przez ofiarę Pana Jezusa. Byłem tak szczęśliwy, że najchętniej chciałem opuścić ten świat, by spotkać Boga i przebywać z nim przez wieczność. Lęk przed śmiercią zniknął całkowicie. Chrystus przyszedł, "aby wyzwolić wszystkich tych, którzy z powodu lęku przed śmiercią przez całe życie byli w niewoli" [Hbr. 2:15]. Egzekucja, która miała niebawem nastąpić, była w tej sytuacji wręcz mile widziana, pragnąłem, by było już po wszystkim. Bytem pewny swej pokuty i pojednania z Bogiem. Głęboki, niewytłumaczalny pokój wypełnił całą moją istotę. Był to pokój Boży, który usuwa wszelką niepewność. Doszła do tego jeszcze radość duszy, która mnie napełniła i nigdy nie opuściła przez sześćdziesiąt lat mojego życia. Zrozumiałem, że "Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym [Rzym. 14:17].

Znalazłem usprawiedliwienie, które otrzymałem przez wiarę w dzieło wykonane na Golgocie. Przez krew Jezusa znalazłem prawdziwy pokój, który został w moim sercu zapieczętowany przez Ducha Świętego. Jakże jest cudownie mieć w swoim sercu Królestwo Boże, które przewyższa wszystkie wartości w tym przemijającym świecie. Jedna godzina przeżyta w cudownej społeczności z Bogiem jest kosztowniejsza niż całe życie spędzone w rozkoszach tego świata.

 

GOTOWY NA SPOTKANIE Z BOGIEM

Za moment gotowości na spotkanie z Bogiem uważałem rychłą egzekucję, która miała rozwiązać wszystkie moje doczesne problemy. Nie chciałem stracić mojej wewnętrznej czystości, bo jest powiedziane, iż ludzie o czystych sercach "Boga oglądać będą". Nie wiedziałem wtedy, że Bóg zachowa mnie w czystości wśród brudów tego świata. Kiedy dziękowałem Bogu za jego łaskę, pomyślałem o moich krewnych, o mojej ojczyźnie. Odczuwałem potrzebę, aby podzielić się z nimi moim przeżyciem. Uklęknąłem i w modlitwie oddałem swoją przyszłość w ręce Boga, podkreślając jednocześnie, że pragnę jak najszybciej znaleźć się u Niego.

Ku mojemu zaskoczeniu, następnego dnia otwarły się drzwi mojej celi. Moja niewinność została udowodniona. Zostałem więc uwolniony, choć pobyt w celi nie był już tak nieprzyjemny ze względu na mój stan duchowy. Z całego serca dziękowałem Bogu za to podwójne wyzwolenie: uwolnienie od moich grzechów, z lęku przed śmiercią oraz uwolnienie z grubych, więziennych murów. Wypełniła się przeto prawda, że jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie" [Jan 8:36].

 

KTO SZUKA, TEN ZNAJDZIE

Kiedy przybyłem do Szwajcarii, musiałem od razu zgłosić się do władz wojskowych. Już następnego dnia znalazłem się wśród przeklinających żołnierzy. Za żadną cenę nie chciałem stracić tego, co otrzymałem przez wiarę od Pana Jezusa. Nie zadowalał mnie ceremoniał, który cechował msze katolickie. Na protestantów w dalszym ciągu patrzyłem jak na heretyków, a ich Biblii nie miałem w poważaniu. Nieznana mi była Biblia katolicka. Byłem młodym i silnym mężczyzną, postanowiłem więc licząc na siłę woli, wypełnić przyrzeczenie służenia Bogu złożone w więzieniu. Nie trwało długo, gdy odkryłem, że grzech, szatan są mocniejsi niż moja wola (por. Rzym. 7:18-25). Brakowało mi duchowego pokarmu i chrześcijańskiej społeczności. Po trzech miesiącach służby na granicy włoskiej przybyliśmy z powrotem do miasta, w którym mieszkała moja matka. Otrzymałem wtedy zaproszenie na zielonoświątkowe nabożeństwo. Nie było to pierwsze zaproszenie, wcześniejsze już kilkakrotnie odrzucałem, uważałem bowiem zielonoświątkowców za najgorszą sektę protestancką. Wiedziałem jednak w swej bezradności, że bez duchowego pokarmu nie jestem po prostu w stanie żyć. Postanowiłem przeto zobaczyć, kim są nie szanowani przeze mnie zielonoświątkowcy, tym bardziej że zauważałem różnicę w życiu i zachowaniu osób z tego grona.

Pewnego czwartku znalazłem się na nabożeństwie modlitewnym. Zebrało się nieliczne grono, może piętnaście osób, z przeważnie biedniejszych klas, a w dodatku społeczność odbywała się w pomieszczeniu dawniej używanym przez rzemieślników. Było to szokujące, wszak byłem przyzwyczajony do katedralnego srebra i złota. W moim pojęciu nie był to kościół. Następnie wszyscy uklęknęli i zaczęli się modlić spontanicznie, wypowiadając to, co akurat znajdowało się w ich sercach. Potem pastor wygłosił kazanie całkowicie oparte na Biblii. Wszystko było mi obce, niczego także nie pojąłem z wygłoszonego kazania. Na zakończenie zebrani znowu skłonili kolana do modlitwy.

 

BOŻA OBECNOŚĆ

Kiedy klęczałem, odczułem nagle wspaniałą obecność Boga. W sali panowała zupełna cisza. Niespodziewanie ktoś zaczął głośno, wyraźnie się modlić, a ja po chwili zorientowałem się, że posługuje się jakimś obcym językiem. Nigdy dotąd nie odczuwałem tak wyraźnej obecności Bożej. Może istniało jakieś podobieństwo do tego, co przeżyłem w więzieniu niemieckim. Po pewnym czasie jakaś osoba przetłumaczyła tę modlitwę na mój język ojczysty. Dotychczas nie czytałem Biblii, nie wiedziałem więc o darach Ducha Świętego, o których mówi chociażby I List do Koryntian. Działanie Ducha Świętego było mi zupełnie nieznane. Nie wątpiłem jednak, że przez to poselstwo mówi do mnie Bóg, że chce, by "skrytości mojego serca wyszły na jaw". Upadłem na twarz i zacząłem się modlić mając świadomość, że Bóg znajduje się w tym pomieszczeniu. Nie znałem wtedy obietnicy Jezusa: Albowiem gdzie są dwaj lub trzej zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich" [Mat. 18:20].

 

PO BOŻEJ STRONIE

Wspomniane przeżycie rozstrzygnęło wszystko: chciałem mieć Boga! Byłem zmęczony i znudzony dotychczasowym życiem. Chciałem być przygotowany na spotkanie ze świętym Bogiem, na końcu mego życia pragnąłem mieć wstęp do wspaniałej rzeczywistości przygotowanej przez Stworzyciela. Kiedy brałem Biblię do ręki, na nowo zanurzałem się w Bogu. Myślałem o tym, co uczynią moi koledzy, żołnierze, gdy zobaczą mnie Z Biblią. Opanowało mnie tchórzostwo, dlatego też kupiłem zieloną okładkę, by moja Biblia wyglądała jak zwyczajna książka. Początkowo czytałem ją w ukryciu. Jego Słowo było chlebem dla mojej wygłodniałej duszy. Ilekroć czytałem Biblię, wydawało mi się, że siedzę za suto zastawionym stołem, z którego bez żadnych ograniczeń mogłem korzystać. Piłem bezpośrednio z tryskającego źródła czystej wody życia. Strach, wstyd przed ludźmi opuścił mnie całkowicie, czytałem więc Słowo Boże otwarcie i wszędzie. Z tego powodu musiałem znosić wiele szyderstw i prześladowań, ale zwyciężyłem w imieniu Jezusa.

 

MOC Z WYSOKOŚCI

Upłynęły trzy miesiące od momentu, gdy przyjąłem Biblię jako objawienie Boże. Pod koniec tygodnia otrzymałem urlop i postanowiłem odwiedzić matkę. Nim udałem się spoczynek, a bytem wówczas bardzo zmęczony, krótko i żarliwie pomodliłem się do Ojca w niebie. Prosiłem Go o to, co mieli pierwsi chrześcijanie. Czytając na przykład Ewangelię według świętego Jana czy Dzieje Apostolskie zainteresowałem się tym, że pierwsi chrześcijanie przeżyli napełnienie mocą Bożą, czego mi bardzo brakowało. Zacząłem o tę moc się modlić, byłem bowiem świadomy, że bez niej nie ostoję się w Bogu pośród cynicznych żołnierzy. Wołałem: "Panie, daj mi to, co dałeś pierwszym chrześcijanom!" Czyniłem to z dziecięcą ufnością. Nie wiedziałem wtedy, że modlę się o chrzest w Duchu Świętym. Nie miałem wątpliwości, że ten dar otrzymam od Boga, zbytnio nie myślałem, kiedy to nastąpi. Pan Jezus przecież powiedział, że jeśli syn poprosi ojca o chleb, to na pewno otrzyma chleb, a nie kamień. Wszak prosiłem Ojca Niebieskiego o moc Ducha Świętego, mogłem więc ufać, że otrzymam. Gdy tak rozmyślałem, zasnąłem.

Około północy obudził mnie hałas w moim pokoju. Stwierdziłem, że ja sam jestem przyczyną owego hałasu. Napełniła mnie moc Boża i głośno modliłem się w innych językach, nie rozumiejąc oczywiście treści mojej modlitwy. Pokój był pełen chwały Bożej, a osobiście miałem świadomość, że w tej cudownej i pełnej miłości modlitwie wysławiam Boga, Pana Jezusa. Nastąpiła głęboka zmiana w moim życiu, w każdym dniu odczuwałem potężne pomazanie mocą Ducha Świętego. Stałem się odważny w głoszeniu Słowa Bożego, poważnie wzmocniło się moje życie modlitewne. O tej obietnicy mówił Pan Jezus: "Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca wychodzi, złoży świadectwo o mnie" [Jana 15:26]. Jan Chrzciciel świadczył: "On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem" [Mat. 3:11]. Pan Jezus dał polecenie wierzącym: "Ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy stąpi na was, i będziecie mi świadkami (...)" [Dz.Ap. 1:8]. Ta obietnica ziściła się w dzień Zielonych Świąt: "I ukazały się im języki jakby z ognia, które się rozdzieliły i usiadły na każdym z nich. I napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym; i zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch poddawał" [Dz.Ap. 2:3-4].

 

CUDOWNE NAWRÓCENIE MOJEJ MATKI

Po tych zdarzeniach z końca tygodnia w dalszym ciągu służyłem w wojsku. Wspaniałe zielonoświątkowe przeżycie zwielokrotniło mą radość i wolność, dzięki czemu cierpliwie znosiłem szyderstwa i prześladowania, gdy świadczyłem o Jezusie. Wkrótce dwie moje starsze siostry znalazły ratunek i pewność zbawienia w Jezusie Chrystusie. Przez moje świadectwo zostały zachęcone do odwiedzenia nabożeństwa zielonoświątkowego. Kaznodzieją tego wieczoru był były katolik z Włoch. Po pewnym czasie otrzymałem list, w którym siostry donosiły o swym nawróceniu. Wyraziły także swą gotowość przystąpienia do chrztu - miał on być symbolem pogrzebania w śmierci Jezusa i wskrzeszenia do nowego życia. Zapytały jednocześnie, czy nie zechciałbym im w tym towarzyszyć. Propozycja bardzo mnie poruszyła, ponieważ niewiele wiedziałem na temat chrztu wiary. Nie mogąc nikogo zapytać, zacząłem szukać odpowiedzi w Piśmie Świętym. Wkrótce zrozumiałem, że będąc ochrzczony w niemowlęctwie nie mogłem uwierzyć, nawrócić się, podjąć decyzji, nie mogłem wyznać mojej wiary w Chrystusa.

Zauważyłem, że Jan Chrzciciel odmówił faryzeuszom i uczonym w Piśmie chrztu, ponieważ brakowało w ich życiu owoców pokuty. Przeczytałem, że apostoł Piotr zachęcał: "Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego" [Dz.Ap. 2:38]. Zajrzałem do Ewangelii i tam znalazłem słowa Pana Jezusa: "Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony" [Mar. 16:16]. Zrozumiałem więc, że tam gdzie występuje pokuta i wiara w Jezusa oraz w Jego dzieło, chrzest jest obrazem śmierci i zmartwychwstania. Wiedziałem, że moje grzechy zostały przebaczone, że zostałem oczyszczony krwią Jezusa Chrystusa ze wszystkich moich grzechów. Mając świadomość nowego narodzenia i chrztu w Duchu Świętym, uwierzyłem w potrzebę chrztu wiary. Przeczytałem również słowa wypowiedziane przez Pana Jezusa do Jana Chrzciciela: "Ustąp teraz, albowiem godzi się nam wypełniać wszelką sprawiedliwość" [Mat. 3:15]. Skoro Jezus uznał za konieczne ochrzcić się, a Bóg Ojciec w tym momencie w szczególny sposób zamanifestował swą obecność, tym bardziej ja tego potrzebuję.

W sobotę, w dzień poprzedzający chrzest, odwiedziłem moją matkę. Razem z siostrą przedstawiliśmy jej naszą decyzję. Była nią przejęta i gorzko płakała. Nie rozumiała nas. Zawsze pragnęła, bym został księdzem katolickim, a teraz jej nadzieje upadły. Mimo mojego nawrócenia sądziła, że wrócę do jedynego Kościoła. Na podstawie Słowa Bożego chcieliśmy ją przekonać, lecz ona nie mogła tego pojąć. Nie pozostało nam nic innego, jak słuchać przede wszystkim Boga i dawać dowody naszej miłości do matki.

W niedzielę rano podążaliśmy w stronę dość daleko położonej rzeki, gdzie w blasku wschodzącego słońca zostaliśmy ochrzczeni w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Stary człowiek został pogrzebany, aby nowy zmartwychwstał i został przyobleczony w Chrystusa. "Bo wszyscy, którzy zostaliście w Chrystusie ochrzczeni, przyoblekliście się w Chrystusa" [Gal. 3:27]. Po tym błogosławionym nabożeństwie udaliśmy się do domu i choć była odpowiednia pora, to jednak nie spodziewaliśmy się, że będzie nas czekał obiad. Sądziliśmy raczej, że zastaniemy naszą kochaną matkę w łóżku z powodu wielkiego rozczarowania, które zgotowaliśmy jej naszym chrztem.

 

OBJAWIENIE SIĘ ANIOŁA

Ku naszemu zaskoczeniu zastaliśmy matkę w kuchni promieniejącą radością i szczęściem. Zapytaliśmy o przyczynę zadowolenia, tym bardziej że wczoraj reagowała zupełnie inaczej. Po chwili łagodnie powiedziała: "Wiem; że idziecie właściwą drogą". Byliśmy tym stwierdzeniem zdziwieni i gdy dalej dociekaliśmy, opowiedziała nam, co przeżyła minionej nocy. "Po północy przenikliwa światłość obudziła mnie ze snu. Byłam już całkiem świadoma i dziwiłam się, że blask stawał się coraz jaśniejszy. Światłość była łagodna jak promienie wschodzącego słońca i gdy pokryła całą ścianę, ukazali się dwaj aniołowie, wychodzący z tej światłości. Trzymali dużą czarną tablicę, na której był wypisany złotymi, świecącymi literami tekst: "Dziś ten dom został zbawiony". Zdumiona patrzyłam na aniołów, ponownie czytałam napis na tablicy. Nagle uświadomiłam sobie, że to Bóg mówi do mnie i zapewnia, że dzieci znalazły właściwą drogę i nie potrzebuję się o nie martwić. Wszelkie wątpliwości, strach, opuściły mnie, wiedziałam przecież, że moje dzieci znalazły zbawienie w Jezusie" (por Łuk. 19:9). Aniołowie zniknęli; lecz światłość pozostała w sercu mojej matki. Oddała swoje życie Bogu, przebaczone zostały jej wszystkie grzechy, które zmyła krew Jezusa Chrystusa.

Po trzech latach pełna szczęścia żegnała mnie, swego najmłodszego syna, gdy udawałem się do Afryki, by głosić Ewangelię. Parę lat później w cudowny sposób odeszła do Pana, chociaż była bardzo chora, szeptała do moich sióstr: "Czy słyszycie jak pięknie śpiewają aniołowie?" Z rozpromienionym obliczem, pełnym błogości, przeszła do wieczności bez lęku i zwątpienia. Wiedziała bowiem, że jej grzechy zostały omyte krwią Jezusa, a jej imię zostało zapisane w księdze żywota. Zostałem wyzwolony z patrzenia na zbawienie poprzez przynależność do jakiegoś kościoła. Modlę się, aby Bóg pozwolił katolikom, protestantom, poganom, Żydom poznać Jezusa Chrystusa jako swego osobistego Zbawiciela. W niebie znajdą się ci, którzy narodzili się na nowo dzięki Duchowi Świętemu i Bożemu Słowu, i ci są zapisani w księdze żywota (por. Ap. 5:10; 7:13-17; 12:11; Łuk. 10:20; Jan 3:5 i 16).

 

MÓJ PRZYWILEJ

Moim przywilejem od przeszło sześćdziesięciu lat jest w coraz większym stopniu rozkoszowanie się prawdziwym pokojem. Dane mi było poprzez głoszenie Ewangelii pomóc tysiącom ludzi w znalezieniu trwałego pokoju w Jezusie Chrystusie. Najpierw dane było moim siostrom, matce i braciom pojednać się z Bogiem. Następnie w przeszło 130 krajach (m.in. cała Afryka, Indie) zwiastowałem Jezusa. Dzięki mocy krwi Chrystusa Pana grzesznicy z różnych krajów, narodów i ras uzyskali pokój, który przewyższa wszelkie poznanie. Moja matka w chwili śmierci słyszała śpiew chórów anielskich, mogła więc odejść do wieczności w pełnej radości i w pokoju. Wielu moich przyjaciół wyprzedziło mnie w przejściu na drugi brzeg, do wiecznych pałaców Boga. To czego nie mogą dać nam religie, daje Syn Boży, który będąc na krzyżu zawołał: "Wykonało się!". Aniołowie pokój śpiewali: "Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom, w których ma upodobanie!" [Łuk. 2:14].

Jezus powiedział: "Pokój zostawiam wam, mój pokój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka. To powiedziałem wam, abyście we mnie pokój mieli. Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat" [Jan 14:27; 16:33].

Apostoł Paweł pisze: "Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa" [Rzym. 5:1].

Niech Bóg obdarzy Ciebie, drogi Czytelniku, swym pokojem!

J.R. Gschwend


Redakcja: Krzysztof Dubis