Praktycznie wszyscy znający Pismo Święte zgadzają się, że Kościół istnieje po to, by realizować dwa podstawowe cele: ewangelizować i budować wierzących. Jesteśmy wezwani, by dzielić się Dobrą Nowiną z niezbawionymi [Rzym. 10:14] i uczyć uczniów wszystkiego, co Pan przykazał [Mat. 28:19-20]. Budujemy wierzących, kiedy jako kościoły gromadzimy się wspólnie, aby uczyć się ze Słowa i służyć sobie nawzajem [Ef. 4:11-16; I Kor. 12]. Ewangelizujemy, gdy członkowie zboru się rozchodzą [Mat. 28:19-20; Rzym. 10:14]. W Nowym Testamencie w zasadzie nie widzimy, aby członkowie zboru zbierali się dla celu wspólnej ewangelizacji. Ewangelizacja miała miejsce poza nabożeństwami - w miejscach pracy, w synagogach, na placach i targowiskach, pośród krewnych i przyjaciół. Pierwsi chrześcijanie szli tam, gdzie spotykali niewierzących i tam przedstawiali im Ewangelię. Wcale nie czynili tego podczas czwartkowych wieczorów ewangelizacyjnych - nie były one konieczne. Każdy miał różne okazje w codziennym życiu aby dzielić się Słowem, tak jak większość z nas dzisiaj. Nie czynili natomiast jednego - nie zapraszali niewierzących na nabożeństwa, aby ich w ten sposób zewangelizować. Na styku tych dwóch rodzajów ewangelizacji można by wskazać sytuacje opisane w I Kor. 14:23-25:

Jeśli się tedy cały zbór zgromadza na jednym miejscu i ... wszyscy prorokują, a wejdzie jakiś niewierzący albo zwykły wiemy, wszyscy go badają, wszyscy go osądzają. Skrytości serca jego wychodzą na jaw i wtedy upadłszy na twarz, odda pokłon Bogu i wyzna: Prawdziwie Bóg jest pośród was.

Oczywisty wniosek z tego wersetu jest taki, że koryncki kościół gromadził się dla wzajemnego zbudowania - ewangelizacja nie była planowo realizowanym tu celem. Nie wygłaszano kazań ewangelizacyjnych; muzyka nie miała na celu trafiać w gusta niewierzących; biblijne pojęcia nie były lekceważone bądź zastępowane po to, by nie brzmiały obco w uszach niewierzących lub nie urażały ich; nie widzimy absolutnie jakiejkolwiek strategii pozyskiwania "poszukujących" niewierzących za pomocą nabożeństw. Ale, jeśli jakiś niewierzący się tam pojawił i wysłuchiwał głoszonego Słowa oraz obserwował jak zachowuje się zbór, właśnie to, co widział miało moc skruszyć jego serce i przyprowadzić do Chrystusa. Był to wspaniały skutek towarzyszący zwykłemu życiu kościoła w biblijny sposób, nie zaś powód, dla którego kościół się gromadził.

Jeśli weźmiemy sobie te nowotestamentowe podstawy do serca, wpłynie to istotnie na naszą ocenę zasad ruchu "wrostu kościoła" i jego koncepcji ewangelizacji "wrażliwej na poszukującego." Ten sposób budowania kościoła lekceważy bowiem ów biblijny model, opierając rozwój na nabożeństwach, których stałym celem jest ewangelizacja. Ruch ten wywrócił porządek w kościele do góry nogami, przez zmuszanie głównych nabożeństw do funkcji ewangelizacji. Większość zborów funkcjonujących w oparciu o ten model przeniosła spotkania mające na celu budowanie wierzących na nabożeństwa w tygodniu lub spotykające się w mniejszym gronie grupy biblijne. Ale również i te spotkania nie wymagają zbyt wiele - ich rolą jest sprawić, by nowo-nawrócony był zadowolony i chodził do kościoła.

Nawet Charles Finney, który w wielu przekonaniach jest protoplastą obecnego podejścia do kościoła i ewangelii jako produktu, który musi dobrze się sprzedawać, ostrzegał w połowie XIX wieku przed taką koncepcją kościoła:

"Jeśli ktoś zaczyna chrześcijańskie chcąc tylko zyskać korzyści, to musisz ciągle nimi się zajmować i tylko na nich się skupiać; czyli, uzyskasz egoistycznych chrześcijan i egoistyczny kościół (...) [Powiedzą], że staliśmy się chrześcijanami tylko ze względu na nasze własne korzyści i nic nas nie interesują jakiekolwiek inne sprawy" [1].

Innymi słowy, czymkolwiek przyciągniesz ludzi do zboru, będziesz musiał to im dawać, bo inaczej odejdą. [2] Jeśli przyciągnąłeś ich wspaniałą oprawą, albo obietnicami spełnienia najskrytszych marzeń, albo zyskania finansowego powodzenia, będziesz miał poważne kłopoty, gdy zaczniesz to "odkręcać" w czwartkowe popołudnie, nagle chcąc ich zainteresować czy wpoić im solidne, biblijne nauczanie. Nie wyszli przecież na środek po to, by poznawać Pismo i oddawać cześć Bogu w duchu i prawdzie. Wyszli zachęceni twoim show, obietnicami sukcesu, realizacji samych siebie i osiągnięcia szczęścia. Jeśli chcesz, by dalej przychodzili, musisz karmić ich wciąż tym samym.

Oto problem, przed którym stoi dzisiaj wiele zborów. W jaki sposób znaleźli się w takiej sytuacji? Ano w taki, że nie mieli wiary, że ludzie pozytywnie odpowiedzą na ewangelię, o ile nie zapakuje się jej w schlebiający próżności papierek. D.A. Carson ubolewa:

Trudno jest zaprzeczyć na przykład wpływowi pluralizmu na ewangelistów, którzy ciągle zmieniają przesłanie "ewangelii" tak, aby odpowiadała na odczuwane przez niewierzących potrzeby, wiedząc że takie poselstwo będzie znacznie lepiej przyjęte niż takie, które bezkompromisowo przedstawia prawdę (na przykład stwierdzając wyraźnie, że inne "prawdy" są kłamstwem). Albo takie, która ostrzega przed nadchodzącym sądem. Jak daleko te zmiany muszą zajść, aby to, co się głosi, przestało już być ewangelią w jakimkolwiek zgodnym z historią lub Pismem znaczeniu? [3]

 

Przykład

Ostatnio wpadł mi w ręce biuletyn ewangelicznego zboru z okolicy, który jest dobrym przykładem przyczyn zaniepokojenia Carsona. Na dole strony, pod szkicem kazania umieszczono "plan zbawienia" który był rozwodnioną wersją "Czterech Praw Duchowego Życia". Oto rzekome cztery kroki do zbawienia:

ˇBóg cię kocha i ma plan dla twojego życia.
ˇPopełniamy pomyłki i podejmujemy decyzje, które Bogu się nie podobają.
ˇJezus umarł na krzyżu za wszystkie złe rzeczy.
ˇMożesz przyjąć Jego przebaczenie, naśladować Jezusa i stać się chrześcijaninem przez zmówienie modlitwy.

Można wskazać kilka wątpliwości co do tych kroków, ale najważniejszym jest brak jakiejkolwiek wzmianki o grzechu. Grzech wyrzucono i zastąpiono "pomyłkami", "decyzjami, które Bogu się nie podobają" i "złymi rzeczami." Dlaczego ten ewangeliczny zbór, którego głównym priorytetem jest ewangelizacja, tak bardzo się wstydzi, że nie używa słowa "grzech"? Dlaczego gdy próbuje zastąpić słowo "grzech" jego synonimami, wybiera takie, które nie odpowiadają jego znaczeniu? Pomyłki, złe decyzje i złe rzeczy to delikatne zamienniki biblijnego pojęcia grzechu. Bunt, nieposłuszeństwo, przestępstwo, bezprawie, zepsucie, nikczemność mogłyby zająć miejsce "pomyłek". Chrystus nie umarł na krzyżu dlatego, że czasem się mylimy i podejmujemy złe decyzje. Umarł, bo byliśmy grzesznikami bez nadziei, bezbożnikami, wrogimi Bogu [Rzym. 5:6-10]. Nie stajemy się też chrześcijanami przez prośbę do Boga o przebaczenie pomyłek, lecz gdy uświadamiamy sobie, że jesteśmy potępieni i przez wiarę uniżamy się przed Bogiem w upamiętaniu oraz przyjmujemy Jezusa Chrystusa i dar Bożej zbawiającej łaski [Jan 1:12; Ef. 2:1-10].

Co skłoniło ewangeliczny, nastawiony na ewangelizację kościół do takiego wykrzywienia przesłania ewangelii, do wyprania go zupełnie - jak powiada Carson - ze "zgodnego z historią lub Pismem znaczenia"? Prawie na pewno były to pobudki szlachetne - pragnienie, by kolejni ludzie zostawali zbawieni. Ale jednocześnie wierzący bali się, że bardzo niewielu niezbawionych odpowie na przesłanie, w którym pojawi się słowo "grzech" i potraktuje niewierzących jako bezbożnych, zbuntowanych wrogów Boga. Razem z Robertem Schullerem widać zakładają, że "kiedy ktoś uwierzy, że jest "bezwartościowym grzesznikiem" należy wątpić, że prawdziwie i szczerze przyjmie zbawiającą łaskę oferowaną w Jezusie Chrystusie". [4] Tego rodzaju przywódcy chrześcijańscy po prostu nie mają wiary, że niezmienione niczym przesłanie ewangelii - takie, jakie znajdujemy w Piśmie - ma moc przyciągania do Chrystusa. Jest ich zdaniem zbyt obraźliwe, zbyt poniżające i zbyt głupie dla dzisiejszych ludzi, aby wzbudzić chęć Jego przyjęcia. Jeśli mamy zwabić niewierzących do Chrystusa, musimy jakoś zgorszenie krzyża [Gal 5:11] uczynić dla nich atrakcyjnym.

 

Zwiastowanie obraźliwego przesłania

Nie ma w tym nic nowego - jest to podejście tak stare jak Nowy Testament. Apostoł Paweł również odczuwał presję, by produkować więcej nawróconych. Niektórzy w Koryncie naciskali Pawła, aby głosił ewangel-ijkę, która byłaby "wzbogacona" wartościami powszechnymi i akceptowanymi pośród niewierzących w pierwszym wieku. A przynajmniej nie powinien być tak niepoprawny - wszystkich poobrażał, i Żydów i Greków, przez uporczywe wskazywanie na wyjątkowość Krzyża. Na co to Pawłowi? I Kor. 1:18-30 jest odpowiedzią. Werset 18 mówi wprost: "Mowa o krzyżu jest głupstwem dla tych, którzy giną, natomiast dla nas, którzy dostępujemy zbawienia, jest mocą Bożą." Nasze spojrzenie na ewangelię jest całkowicie zależne od naszej więzi ze Zbawicielem. Dla ginących ewangelia jest głupstwem, dla dostępujących zbawienia jest mocą Bożą.

Najważniejsze zadanie przed nami, to zmierzyć się z prawdą, że dla niewierzącego krzyż jest głupstwem. Bo skoro tak, to w naszych działaniach ewangelizacyjnych mamy dwie drogi. Możemy albo głosić ewangelię dokładnie tak, jak podaje Pismo, zdając sobie sprawę, że to przesłanie wywoła wstręt w niewierzącym, o ile będzie pozbawiony oświecającej pomocy Ducha [II Kor. 3:17-18; 4:6]. Albo możemy próbować "odgłupić" ewangelię przez wykrzywienie jej przesłania na tyle, by brzmiała atrakcyjnie dla nieodrodzonych ludzi. Czyli zaoferować im coś, czego odrzucić nie mogą. Zanim w zachwycie zachłyśniemy się tym drugim rozwiązaniem, spójrzmy jaką opcję wybiera Paweł pod natchnieniem Ducha Świętego.

W I Kor. 1:22-23 Paweł stwierdza, że niezbawiony szuka innej ewangelii. W kulturze, w której działał Paweł, Żydzi oczekiwali znaków, a Grecy mądrości. W takich okolicznościach dobry znawca rynku z pewnością dałby im tego, czego chcieli. Zmieniłby rozłożenie akcentów w przesłaniu. Dla Żydów dostarczył by świadectwa znaków, których tak bardzo pragnęli. Dla Greków ubrałby wszystko w filozofię dowodząc, że przyjęcie Chrystusa i życie dla Boga to jedyny rozsądny wybór dla mędrca. Interesujące jest to, że Paweł miał prawo uczynić i jedno i drugie. Chrystus dokonał znaków swego bóstwa i Mesjańskiej tożsamości; przyjęcie chrześcijaństwa z pewnością jest rozsądne. Ale Paweł wyraźnie widzi niebezpieczeństwo w odsiewaniu z ewangelii tego, co obraża jej odbiorców. Aby być wiernym ewangelii, pokusę tę nie tylko trzeba odrzucić, lecz wręcz podkreślić to, co jest w niej obrazą. Podkreślać nie dla jakichś rzekomych wartości - Paweł z pewnością nie mówiłby niczego obraźliwego, gdyby to nie było konieczne, jak dalej napisze w tym samym Liście [9:19-23]. Ale rozumiał to jako manipulację dokonywaną na samej istocie ewangelii, nie jako dostosowanie jej do szerszej grupy odbiorców, ale jako zniszczenie jej mocy, przekręcenie do tego stopnia, że stawała się przez to "inną ewangelią" [Gal 1:6].

Centralnym przesłaniem ewangelii, tak obraźliwym dla Koryntian, był krzyż. Nam to trudno zrozumieć, bo dziś jest on często jedynie bardziej sentymentalnym symbolem, ozdobą czy biżuterią niż realnym skojarzeniem ze straszną śmiercią. Zgorszenie krzyża jest więc w naszych czasach stępione, ale w pierwszym wieku krzyż budził zupełnie inne konotacje - z niełaską i hańbą. Imperium Rzymskie zarezerwowało karę ukrzyżowania dla trzech kategorii osób: zbuntowanych niewolników, najgorszych przestępców i zwyciężonych wrogów Cesarstwa. [5] Dlatego w narodach pogańskich ukrzyżowanie wywoływało pogardę i lekceważenie. "Ta wrogość wobec ukrzyżowanych była głęboko zakorzeniona w świadomości społecznej świata, któremu Paweł głosił ewangelię o ukrzyżowanym Zbawicielu". [6] Dla pogan ukrzyżowanie było głupotą, szaleństwem, wariactwem. Tak samo oceniali przekonanie, że Boży Syn umierający na krzyżu jak pospolity złoczyńca jest kluczem do zrozumienia Bożego planu zbawienia.

W przypadku Żydów sprawy wyglądały nawet gorzej. "Podczas, gdy poganie widzieli w ukrzyżowaniu karę zarezerwowaną dla znienawidzonych przestępców (...) Żydzi wierzyli, że osoba ta była przeklęta przez samego Boga (por. V Mojż. 21:23). Stąd, był to znak nie tylko odrzucenia ze strony społeczeństwa, ale i znak Bożego sądu i karania" [7]. Zgodnie z przekonaniem Żydów Jezus nie tylko umarł w hańbiący sposób, ale był przeklęty przez Boga. W jaki sposób mógł On być Mesjaszem i Zbawicielem, a jednocześnie mężem przeklętym przez Boga? Ukrzyżowanie okazało się rzeczywiście przyczyną zgorszenia [I Kor. 1:23] dla Żydów. Greckie słowo przetłumaczone jako zgorszenie to skandalon (od którego pochodzi nasze słowo skandal), oznacza zachętę do odstępstwa i niewiary. "Innymi słowy, duchowa obraza krzyża miała zwodzić Żydów. Co istotne, ukrzyżowanie - tak kluczowe dla życia wiecznego - faktycznie powstrzymywało Żydów od przyjęcia zbawiającej wiary. Po prostu nie mogli przemóc swych wcześniejszych przekonań względem znaczenia krzyża... Sama treść nauczania Pawła powodowała, że odchodzili" [8]

Paweł zdawał sobie oczywiście sprawę, że głoszenie ukrzyżowanego Zbawiciela zdecydowanie osłabi atrakcyjność ewangelii; będzie najważniejszą przeszkodą. Zanim słuchacze dojdą do dobrej nowiny o przebaczeniu grzechów i pojednaniu z Bogiem, muszą najpierw usłyszeć o odrażającym krzyżu. Fakt, że tak go postrzegali, nie odstraszał Pawła od głoszenia krzyża jako sedna zbawienia, bowiem "dla powołanych" ukrzyżowany Chrystus jest "mocą Bożą i mądrością Bożą" [I Kor. 1:24]. Dobra Nowina wynika z Krzyża; zlikwidowanie go, a nawet minimalizacja jego znaczenia, to ograbienie ewangelii z jej zbawiającej mocy.

W XXI wieku spór ten wydaje się bardzo odległy. Krzyż w większości z nas wywołuje raczej niejasne pozytywne odczucia niż niechęć i pogardę. Ale wciąż nauczanie Pawła ma zastosowanie. Ewangelia wciąż obraża; czy to samo ukrzyżowanie, czy nacisk na konieczność uznanie siebie za grzesznych, upamiętanie, przyjęcie przez wiarę Kogoś, Kogo nie widać, czy porzucenie samowystarczalności, zaparcie się siebie, wzięcie krzyża i naśladowanie Jezusa [Mt 16:24]. Nic z tych rzeczy nie jest miłe naszemu ego. Ewangelia to nie przesłanie o tym, jak dojść na szczyt kariery, odnaleźć klucz do szczęścia i sukcesu. Paweł nie przestaje się koncentrować na tym, co jest prawdą i na co naprawdę trzeba wskazać, i w tym nie ulega naciskom. "Chrystus ukrzyżowany" nie był "wrażliwą na poszukującego" ewangelią w pierwszym wieku. Był absurdalną nieprzyzwoitością dla pogan i skandalicznym paradoksem dla Żydów. Ewangelia gwarantowała, że kogoś obrazimy". [9] Przykład Pawła powinien nas zachęcać dzisiaj aby nie sprzedawać ewangelii za rzekomy sukces ewangelizacyjny. Musimy opierać się na przesłaniu danym nam w Nowym Testamencie i zwiastować je z autorytetem, a Bogu pozostawić efekty [I Kor. 3:6-7].


Przypisy:

[1] C. Finney, So Great Salvation, Grand Rapids, 1965, s 58.
[2] Celowo nie chcę powiedzieć, że ludzie przychodzą do Chrystusa poprzez tego rodzaju metody ewangelizacyjne, bowiem nie jestem o tym przekonany. Faktem pozostaje natomiast, że zostają przez to członkami zborów bądź stałymi uczestnikami nabożeństw, bez względu na to, czy jest to metoda biblijna, czy nie.
[3] D.A. Carson, The Gagging of God, Grand Rapids, 1994, s.30.
[4] R. Schuller, Self-Esteem: The New Reformation, Waco, 1992, s.64.
[5] D.E. Green, The Folly of The Cross, The Master"s Semianry Journal, Vol. 15#1, 2004, s. 62
[6] Tamże, s.64
[7] Tamże, s.65
[8] Tamże, s.68
[9] Tamże, s.68


Tłumaczył Mateusz Wichary za osobistym pozwoleniem autora.

Tekst oryginalny artykułu znajduje się pod adresem:
http://www.svchapel.org/Resources/Articles/read_articles.asp?ID=104